wtorek, 12 października 2010

Лозен - c гледка към София


Na wakacyjny kurs języka i kultury bułgarskiej organizowany przez Uniwersytet w Sofii warto wybrać się z kilku powodów. Nie znam osoby, która żałowałaby czasu spędzonego na seminarium, znam za to wielu, którzy co roku na przełomie lipca i sierpnia zjeżdżają z różnych stron świata do podsofijskiej wsi Łozen. Rekordziści byli już tam czwarty raz.

Mnie najbardziej podobały się trzy rzeczy:

Po pierwsze dodatkowe wykłady z literatury bułgarskiej. Ściślej mówiąc, trzy wykłady i dziesięć spotkań z pisarzami bułgarskimi. Na początku myślałam, że mogłam kupić bilet do domu na samolot niż na autobus. Później jednak w ogóle nie żałowałam wyboru. Książki dużo ważą, a stosy książek ważą bardzo dużo:-) Kierowcy w autobusie na szczęście plecaków nie ważą i jedyny problem to doniesienie „pamiątek” z Bułgarii na dworzec.

Niektórzy pisarze i wykładowcy akademiccy przynosili nam książki i je rozdawali. Inne ciekawe pozycje znalazłyśmy na stoiskach przy placu Sławejka i w księgarni w przejściu podziemny przy uniwersytecie. Również do Łozen każdego dnia przyjeżdżał handlarz z kilkoma pudłami książek. Naprawdę, oprzeć się pokusie nie było łatwo… Do tej pory czytałyśmy książki tylko tłumaczone na polski, teraz mogłyśmy zasmakować bułgarskiego słowa w oryginale, dodatkowo opatrzonego autografem autora i rozmową z nim/nią. Niektóre spotkania były typowymi „wieczorkami autorskimi”. My - kursanci siedzieliśmy przed autorem i z uwagą notowaliśmy prawie każde zdanie. Inne natomiast miały mniej oficjalny charakter. Z autorką „Matek” poszłyśmy do kawiarni, a z autorem zafascynowanym muchami i toaletami robiliśmy mnóstwo wspólnych zdjęć. Gospodinow zaskoczył nas mówiąc, że dobrze pamięta spotkanie w Cafe Szafe. Nawet wspomniał, że niektóre z nas kojarzy ze spotkania w krakowskiej knajpce:D Niestety jego najnowsza książka była strasznie droga i nie mogłyśmy sobie na nią pozwolić, ale każdego kto będzie w Bułgarii zachęcamy do wizyty w księgarni i choćby przeglądnięcie niektórych stron „Muchy”. Książka jest po prostu świetna!

Po drugie wieczorne zajęcia tańca bułgarskiego. Nasza nauczycielka była bardzo ambitna i chciała żebyśmy na zakończenie kursu odtańczyli osiem różnych tańców narodowych tzn. choro. Początkowo nie wierzyliśmy jej, połowa ochotników zrezygnowała, ale my wytrwale walczyłyśmy z kolejnymi formacjami kroków i podskoków i mimo zakwasów w łydkach nie dawałyśmy za wygraną! W końcu udało się, dosłownie dzień przed występem udało nam się zatańczyć wszystkie chora i nie pomylić kroku.

Po trzecie, ale nie po ostatnie, bardzo dobrze wspominam zajęcia z praktycznej nauki języka bułgarskiego. Wiem, że niektóre grupy narzekały na wciąż powtarzaną gramatykę czy nudne tematy. My miałyśmy miłą niespodziankę na każdych zajęciach. Nasza prowadząca na każdą lekcję przygotowywała ciekawy temat, który w czasie trwania zajęć rozwijał się w dyskusję, a czasem nawet w prawdziwą walkę ideologiczną. Do dziś pamiętam jak zażarcie kłóciłyśmy się z Rosjanką i chłopakiem z Ukrainy o metody wychowywania dzieci. Wszystko zaczęło się od tego jak Costa stwierdził, że dziecko od czasu do czasu trzeba zbić…Potem były już tylko gromy rzucane przez Karolę w jego stronę i próba wyjaśnienia, że są też inne metody wychowawcze. Na tym się jednak nie skończyło, do rozmowy włączyła się dziewczyna z Rosji, która zgadzała się z sąsiadem z Ukrainy a nas Polki oskarżyła o idealizowanie dzieci. Nie wiem jakby skończyła się cała sytuacja gdyby nasza lektorka niczym sędzina nie zaczęła uderzać jakimś przedmiotem w biurko i przywoływać nas do porządku. Na koniec bardzo dyplomatycznie i subtelnie dała znać, że jest po naszej stronie i warto byłoby już zacząć inny temat:-)

Na lektoracie dowiedzieliśmy się wielu interesujących wiadomości o fanach muzycznych w Bułgarii. Analizowaliśmy potyczki słowne prowadzone przez Bułgarów na licznych muzycznych forach internetowych. Do tej pory pamiętam frazę „we will, we will, folk you!”:-)

Szkoda, że wakacje tak szybko się skończyły. Po takim intensywnym kursie i podróży po Bułgarii przydałby mi się miesiąc wolnego na poukładanie tych wszystkich wiadomości w głowie, uporządkowanie notatek, spisanie co ważniejszych wspomnień i pracy nad obróbką zdjęć…jest ich około 2000 i jak do tej pory zdołałam przejść przez pierwszą pięćdziesiątkę. Nie mówiąc już o napisaniu kartek do wszystkich spotkanych ludzi, z którymi chciałabym utrzymywać kontakt i w przyszłości odwiedzić. Byle do świąt:-)

Co jeszcze było fajnego na kursie w Łozen? Telewizory w pokojach (programy kulinarne, wiadomości, opery mydlane, czy choćby reklamy proszku do prania – wszystko nas niesamowicie cieszyło; ludzie z całego świata próbujący mówić po bułgarsku; desery (torty, makaronowe ciasta, bakława, lody, owoce); spotkanie z naszą lektorką Panią Stanką, która przebywała przez wakacje w Sofii; liczne wycieczki do carefouru i zakupy filmów bułgarskich, łokum, rakii i galaretek w cukrze; kiseło mljako o smaku truskawkowym i pyszna baniczka w parku Borisowa Gradina w centrum Sofii i wiele, wiele innych rzeczy…

Rzecz jasna nie obyło się tez bez narzekania na mięsne śniadanioobiadokolacje, organizatorów, którzy zamiast zabrać się za pracę wodzili wzrokiem za krótkimi spódniczkami Rosjanek i pewnego wolontariusza z Bułgarii o pseudonimie „Hydraulik”, ale on nawet nie wart jest jednego komentarza. Do listy zażaleń można by również dodać dojazd z Łozen do Sofii szaloną marszrutką. Ale to było czasami nawet śmieszne. W końcu nie często się zdarza jazda na rollercosterze za 1,50 lewa w jednej z europejskich stolic:P

AM



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz