wtorek, 30 listopada 2010

Cygańskie lato czyli dlaczego warto wybrać się do Bułgarii w listopadzie


We wtorek 9 listopada 2010 wylądowałyśmy na lotnisku w Sofii. Nad połową miasta wisiały ciężkie czarne chmury. Był w końcu listopad i miało prawo padać. Parasol miałam przygotowany, zakupiony zresztą za 3lv w sierpniu w centrum Sofii (tak, w Bułgarii w lecie zdarzają się ulewy). Na szczęście, tym razem parasol nigdy nie został rozłożony. Pogoda dopisywała każdego dnia. W Sofii na przemian świeciło słońce, zrywał się silny wiatr i nadciągały chmury, a a Wielkim Tyrnowie słońce grzało jak w lecie. Uliczny sprzedawca książek powiedział nam, że dopóki wieje wiatr, dopóty będzie ładnie i bezdeszczowo. Miał rację.

Pierwszego dnia zakwaterowałyśmy się w hostelu Mostelu i poszłyśmy na prażone kasztany. Chciałam również odwiedzić bazar z książkami i sklep 100ovce. Późnym wieczorem wróciłyśmy do hostelu żeby się wyspać. Podróż z Warszawy do Sofii trwa niecałe dwie godziny, ale żeby zdążyć na samolot trzeba z Krakowa wyjechać dużo wcześniej… W środę spędziłyśmy pół dnia w parku „Borisova gradina”. W przejściu podziemnym przy wejściu do parku jest mała banicarnica. Kupiłyśmy sobie banicę na słono z serem i ze szpinakiem i na słodko z jabłkami i cynamonem. Do tego truskawkowe kiseło mljako i piknik gotowy. Później korzystając z ładnej pogody przechadzałyśmy się najbardziej znanymi sofijskimi ulicami, między soborem A.Newskiego (największa cerkiew na Półwyspie Bałkańskim), bazyliką św. Sofii i św. Niedzieli, synagogą u zbiegu ulic G.Waszington i E.Josif, meczetem na bulwarze Marija Luiza i cerkwią poświęconą świętym Cyrylowi i Metodemu. Obiad zjadłyśmy w kafejce mieszczącej się na samej górze Uniwersytetu Sofijskiego. Byłyśmy też na pchlim targu po grube skarpety na zimę i na babskim bazarze po mandarynki. Sofia jest dużo ładniejszym miastem jesienią niż latem. W lipcu i sierpniu przez miasto przewija się tłum turystów, a nad miastem unosi się chmura kurzu. Jesienią jest spokojniej i bardziej kolorowo. Ale mimo wszystkich zabytków i straganów z książkami po trzech dniach z przyjemnością pakuje się plecak i jedzie dalej w głąb Bułgarii. Następny przystanek Wielkie Tyrnowo. O Wielkim Tyrnowie słyszałam wiele dobrych rzeczy już od początku moich studiów bułgarystycznych. W końcu i ja mogłam się przekonać o uroku małego miasteczka.

Do starej stolicy dojechałyśmy autobusem. Jest to najprostszy sposób podróży do WT. Bilet można kupić na dworcu, cena w jedną stronę wynosi 18lv, a w dwie 31lv. Po 3-godzinnej podróży byłyśmy na miejscu. Nie wiedziałyśmy za bardzo jak dostać się do hostelu dlatego zadzwoniłam do Teodora – studenta, który tam pracuje. Ku naszemu zdziwieniu powiedział nam żebyśmy zaczekały na niego na przystanku, a on odbierze nas samochodem za 5 minut. Plecaki miałyśmy już trochę ciężkie....nowe ksiązki, butelki, filmy i słodycze ważyły swojeJ

W Wielkim Tyrnowie zamieszkałyśmy również w Hostelu Mostelu. Prawie wszystkie pokoje były zajęte i w hostelu panowała niesamowita atmosfera. Wieczorami siedzieliśmy na wielkich poduchach przy bułgarskim piwie, lub w małej altance piekąc kiełbaski i ziemniaki. W altance również jadłyśmy śniadania. Przez trzy dni udało nam się zobaczyć prawie całe miasto. Nie wiem ile zrobiłyśmy kilometrów zdzierając podeszwy w butach, ale po pierwszym dniu miałyśmy rano z siostrą zakwasy. Jak dobrze, że do Paderevianum nie trzeba się wspinać pod górę! Do tej pory zastanawiam się jak studenci docierają na zajęcia zimą. W Tyrnowie zwiedziłyśmy ruiny zamku (XII-XIV wiek), obwarowań (XIII wiek) i cerkwi krzyżowo-kopułowej na wzgórzu Carewec, starą, malowniczo spiętrzoną na stokach wzgórz zabudowę mieszkalną (XVIII-XIX wiek), liczne cerkwie a także sklepiki, bazar i knajpki z dobrym jedzeniem i niesamowitym widokiem na stare miasto. Spotkałyśmy też młodą Polkę, którą poznałyśmy w sklepie z rakijami:-)

Wielkie Tyrnowo najlepiej zwiedzać bez mapy, w wygodnych butach i aparatem fotograficznym. Poza miejscami, które „koniecznie trzeba zobaczyć” warto powałęsać się małymi stromymi uliczkami i zajrzeć do malowniczych dzielnic starej bułgarskiej stolicy.

W sobotę wróciłyśmy do Sofii, a w niedzielę wieczorem wylądowałyśmy w Warszawie. Trochę martwiłyśmy się o nadbagaż, ale na szczęście książki mogłam przełożyć do bagażu podręcznego i już zrobiło się o 4 kilogramy lżej. To nic, że w Polsce padał deszcz, było zimno i szaro. Przez całą drogę do Krakowa oglądałyśmy zdjęcia z Bułgarii i nawet nie zauważyłyśmy jak szybko minęła nam podróż. A w domu wystarczy założyć ciepłe skarpety z Tyrnowa, przygotować gorącą rakiję i zima jakoś minie. Byle do wiosny i następnej podróży do Bułgarii:-)

AM


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz